… a wkurzający teść dziadkiem! Mówi się niby, że wiążemy się z daną osobą, a nie jej rodziną, że miłość ma być między dwojgiem ludzi i to jest najważniejsze. W teorii to się sprawdza, w praktyce czasem też… Zanim pojawia się dziecko trwa rodzinna sielanka, później bardzo często, nieoczekiwanie pojawiają się problemy z teściami!
Wiążemy się w pary, jesteśmy szczęśliwi. Cieszymy się błogim życiem we dwoje. Mieszkamy razem. Od czasu do czasu wyskakujemy na obiadki do jednej lub drugiej mamusi. Jest przyjemnie, wesoło. Nikt się do nikogo nie wtrąca, bo i w modzie jest, żeby rodzice dorosłych dzieci żyli własnym życiem, realizowali swoje pasje i cieszyli się, że mają wreszcie święty spokój. Dzieci odchowane, pożenione, problemy z głowy. Raz na jakiś czas teść sobie wypije trochę wódeczki z zięciem, żeby polskiej tradycji stało się za dość. A potem wszyscy rozchodzą się w swoje strony. Jest super.
I tak sobie siedzimy i myślimy – „Ale my mamy ekstra, fajną mamy rodzinę, co to za głupie teksty o tych wrednych teściowych… A tak w ogóle to może zrobimy sobie dzidzię?”. No i robimy tą dzidzię, jest miło, bardzo miło. Udało się, ciąża, poród. I zaczyna się cyrk… Ci spoko teściowie, a i ci nieinwazyjni rodzice zaczynają szaleć i doprowadzać młodych rodziców do szewskiej pasji.
Jedni, bo popadają w permanentny stres i w ogóle mają sraczkę ze strachu, że jak to ich dzieci mają się zajmować dziećmi? Przecież to niedorzeczne, nie dadzą sobie rady! A oni przecież też nie podołają z pomocą. Wszystko było tak dawno, nic nie pamiętają i boją się dotknąć do taaakiego maleństwa! Więc lepiej niech nie dotyka się do niego nikt, przyjdzie położna powie co robić. A jak już była, to zaraz, zaraz. Co ona mówiła? Bo ze stresu nic nie pamiętają. I znowu zaczyna się. „Delikatniej go podnoś, bo uszkodzisz”, „Jeju, ona się zachłysnęła mlekiem!”, „Odbiło mu się? Nie? Ojeju usnął bez odbicia? Żeby się tylko nic nie stało!”, „Uważajcie!”. I tak w kółko. Nerwowa atmosfera przenosi się na wszystkich, zwłaszcza na dziecko!
Drudzy z kolei są przemądrzali i wszystko wiedza najlepiej. Pouczają, dają rady, które były w modzie wieki temu, a przecież nawet nie pokuszą się by sprawdzić, dowiedzieć się, jak to TERAZ wychowuje się dzieci. Jesteście z ojcem dziecka traktowani jak dwoje nieletnich żółtodziobów. I już już, jesteście o krok, żeby wystawić dziadków za drzwi, ale… Czy wypada? Wcześniej mogliście nawet stawiać kontrę, ale teraz… Przecież w Waszym dziecku płynie też krew tych wkurzających teściów. Mają prawo się martwić, kochać, uczestniczyć. Trzeba to znieść. Może przejdzie.
No nie przejdzie! Problem będzie się rozwijać i narastać, aż wykipi i spowoduje totalną ogólnorodzinną awanturę „na noże”, a nawet depresję poporodową, czy poważny kryzys w Waszym związku.
Ileż ja znam takich przykładów, jak to nagle rodzinna sielanka jebut… Poszła… w siną dal!
Jedna znajoma po porodzie nie chciała odwiedzin w szpitalu, miał być przy niej tylko mąż. Uważała, że jest zmęczona, chce odpoczywać, a pielgrzymki w celu obejrzenia jej osoby styranej porodem i cudownego bobaska mogą się zacząć po powrocie do domu. Ojej, wyklęta została na parę dni, o mały włos teściowie nie wywieźli jej z porodówki prosto do psychiatryka. Teściowa – babcia, do tej pory wycofana i zadowolona, że ma syna z głowy, wypłakała morze łez i obdzwoniła całą rodzinę, aby obwieścić, jaką to złą ma synową. Rodzice dziewczyny jakoś się pogodzili z tą myślą, no bo to wola córki. Trudno. Na szczęście w całej tej sytuacji za świeżą mamą stał murem tata dziecka. Ale nerwów mieli sporo więcej niż gdyby teściowie głosu nie zabierali.
Drugi przykład. Dziewczyna o silnym charakterze, z mężem o charakterze dużo bardziej miękkim i on. Teść, dyktator. I co gorsza teściowa – kobicina bez własnego zdania, która męża opanować nie śmiała. Wcześniej jakoś sobie radzili, niby żarciki, niby przekomarzanki na linii synowa – teść były nawet zabawne i zawsze obracane w żart. Po narodzinach syna, o zgrozo – podobnego do dziadka, zaczęło się. Dziadziuś wszedł w rolę tatusia, chciał decydować o wszystkim. O szczepieniach, o rozwiązaniu problemów z laktacją, nawet o tym czy pieluchy mają być zwykłe, czy te wielorazowe. Masakra. Skończyło się znacznym rozluźnieniem relacji, co wiadomo odbiło się na małżeństwie, a i na dziecku.
Trzeci przykład. Dziadek, który dostał totalnego pierdzielca na punkcie wnuka. Robi wszystko, żeby tylko być number one. Daje malutkiemu dziecku po kryjomu colę i słodycze, pozwala bawić się młotkami, skakać po łóżku, rozkręcać meble. Pozwala na wszystko, czego zabraniają rodzice, zwłaszcza ojciec. Przez to ten ostatni ma cichy żal do własnego dziecka, a i pretensje do żony, która nie potrafi wyhamować szalonej miłości własnego ojca. Co tu dużo ukrywać, sytuacja jest mocno toksyczna. Aż trudno uwierzyć, że obaj panowie – dziadek i tata dziecka kiedyś tak super się dogadywali, chodzili razem na meczyki i popijali piwko naprawiając w garażu samochód.
Co jest z tymi teściami – dziadkami, że potrafią narobić tyle fermentu? Nie mam pojęcia. Czasami to tylko szok poporodowy w wydaniu starszego pokolenia, który mija bardzo szybko i dziadkowie są prawdziwą ostoją dla rodziny. Niestety, mam też wrażenie, że czasami problem tkwi w tym, że dziadkowie nie bardzo spełnili się w roli rodziców, bo była praca, mało czasu i teraz nadrabiają na wnukach, kosztem własnych dzieci. Innym razem to jakiś przedłużony syndrom pustego gniazda, w którym wnuk ma być wypełnieniem. Jeszcze innym razem problem tkwi w jakiejś silnej potrzebie bycia wciąż głową rodziny, najważniejszym jej członkiem, z którym każdy musi się liczyć bezkrytycznie i tu jest prawdziwy problem, bo takie przeświadczenie trudno wyeliminować. W każdym z tych gorszych przypadków rozwiązanie jest tylko jedno. To z Was, którego rodzice stwarzają problem, musi wkroczyć do akcji, jeśli nie chce ranić uczuć partnera. Tylko wtedy sytuacja ma szanse rozwiązać się tak, by później bez żalu cała rodzina żyła normalnie. Bo to co dziadkowie usłyszą od własnych dzieci zostanie szybko zapomniane, a to co wygarnie synowa, albo zięć gdzieś tam zawsze zostanie w pamięci i będzie gniło od środka.
Szkoda w ogóle, że takie sytuacje mają miejsce. Przecież, pokoleniowa rodzina może żyć razem na prawdę super. Najważniejsze w tym wszystkim, jest aby starsze pokolenie wierzyło we własne dzieci i w to, że dobrze je wychowało i że sobie poradzą. I żeby każdy odnajdywał szczęście w swojej aktualnej roli w rodzinie i nie aspirował do jej zmiany.
A ja najbardziej lubię podejście naszych mam. Teściowa daje rady poproszona, jak coś to zawsze wysłucha, uśmiechnie się, sypnie jakąś życiową mądrością i skwituje – „Każdy to musiał przeżyć”, a ja nad jej głową widzę chmurkę „Dobrze, że ja już mam to za sobą”. A moja mama jest zaangażowana, dużo czyta, sprawdza, ale też spokojnie czeka, aż jej wiadomości zostaną wywołane do tablicy i wtedy zaczyna wypowiedź „Zrobicie jak będziecie uważali, ale może…”. To nam bardzo pasuje kochane mamusie! Na szczęście nie o Was był ten tekst! 😀
Jeśli spodobał się Wam ten tekst, pewnie chętnie przeczytacie też:
Miłość w dobrym stylu – a może by tak po francusku?
A weź matko odpuść!
Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz tutaj swój ślad, dasz się poznać. Możesz zostawić komentarz, na większość staram się odpowiadać i zaglądać do każdego komentującego, jeśli też mają swoje miejsce w sieci. Super, jeśli polubisz bloga na Facebooku, czy udostępnisz post swoim znajomym. Każdy wyraz uznania jest dla mnie niezwykle istotny!