W dzisiejszych czasach matki to takie babki, że wystarczają za niejednego faceta! Pracują na tylu „etatach”, że są jak superbohaterki. Wiele spełnia się zawodowo i wnosi do domowego budżetu tyle co facet, a przy tym robi za serwis sprzątający, kucharkę, catering do pracy i przedszkola czy szkoły, jest rodzinną stylistką, korepetytorką, animatorką rodzinnych rozrywek. Wyliczać można w nieskończoność. Tak na prawdę po co jest ten ojciec, jaka jest rola ojca w życiu dzisiejszej rodziny?
Jednym, całkowicie niezaprzeczalnym faktem jest kwestia pojawienia się dziecka na świecie. Gdyby nie ojciec, dziecka by nie było i to jest jego ogromna rola i zasługa, chyba przyznacie to same. 😉 Ta rola panom zazwyczaj bardzo odpowiada, nawet jeśli później dużo trudniej znosiliby jej konsekwencje. 😀
No ale nie bądźmy okrutne. Jakąś tam inną rolę mają ci nasi panowie – ojcowie, nie sprowadzajmy ich tylko do armii plemników. Przydadzą się chociażby aby denerwować młodą matkę swoją nieporadnością i akcjami typu wytarcie butli z mlekiem śmierdzącą ścierą – czytaj TU – On, ona, dziecko i świat do góry nogami… Jestem pewna, że mój mąż znowu powie, że będę mu to wypominała do końca życia. Tak będę, bo to takie zabawne! 😀 Ale nie, żeby tata był takim od razu fajtłapą. Umie chłopina odciążyć swoją kobitkę, jak ta leży niemal umierająca, zarażona przez własne dziecko. Okazuje się wtedy, że pieluchę nawet zmieni, olaboga, nie tylko z jedynki, ale i z dwójki! 😀 Czytaj TU – A weź matko odpuść! To już trzy funkcje ojca odnalezione!
Każda rodzina jest inna i każda ma jakiś tam model. Tak jak nasza – tradycyjna, unowocześniona, w której ojciec to żywiciel rodziny, jej głowa, ale matka to szyja… Uściślając ojciec patrzy, ale matka wybiera w którym kierunku. 😉 Tutaj wielu tatusiów sprawdza się doskonale, jako silny samiec alfa. Ale nie bądźmy prymitywni i nie zmniejszajmy roli faceta, ojca jedynie do „polowań”. 😀 Dziś niestety to nie wystarcza. Nie wystarcza nawet to, że ojciec jest partnerem, czy jak wolą romantycy, wielką miłością matki… O nie, nie. Dziecku też potrzebny jest ojciec i to nie jako dodatek do matki! Tylko tak właściwie do czego?
I tak sobie siedziałam i myślałam, co jeszcze dają od siebie ci nasi partnerzy, mężowie, jako tatusiowie. No co? Ano moim zdaniem dają dzieciom paradoksalnie to, co najczęściej nas, kobiety w nich wkurza. My, jako matki stajemy się do bólu racjonalne, a „spięcie pośladków” jest u nas permanentne. Widzimy masę zagrożeń, przed oczami mamy ciągle upadki, byle wiaterek, to już w głowie pojawia się myśl „katar”. No nie jest tak? A jak nie! Ojciec, jak każdy facet, to tak na prawdę w dużej mierze mentalnie mały chłopiec, co to w dziecku widzi często kompana do zabawy, przy dziecku może znowu poczuć się beztrosko. A to na prawdę bardzo wiele. Nie wierzycie mi? Już spieszę z dwoma naszymi najnowszymi przypadkami na linii ojciec – córka.
Bukowina Tatrzańska. Termy. Blanka przygotowana od A do Z. Strój kąpielowy jest, pielucha kąpielowa jest, kółko jest, sandałki kąpielowe są. Wydaje się wszystko dopięte na ostatni guzik. Cieszymy się strasznie, bo nasza mała rybka wodę uwielbia. Do tej pory nie udało nam zatachać ją na basen. Bo co tylko pomysł się pojawił to od razu katarek, albo jakiś inny rotawirus, albo z kolei pogoda do dupy, więc godzina przyjemności nie jest warta późniejszego tygodnia poświęconego na siedzenie z chorym maluchem w domu. No ale jesteśmy, cali zadowoleni ruszamy z naszą małą rybką na podbój basenów termalnych. No bo rybką jest. W wannie to się pluszcze godzinę dziennie, nie strasznie jej fale robione przez ojca, czy bitwy wodne, gdzie woda i to z pianą dostaje się do oczu. Niestety, na tej wannie miało się skończyć… Bo nasza Blanka okazała się takim małym Stefkiem Burczymuchą… Histeria, płacz i zgrzytanie zębami. Oto co nas spotkało przy próbie wejścia z małą do wody. Jeszcze nigdy tak mocno nie trzymała mnie za szyję, a jej nogi oplatały moja talię mocniej jak gacie obciskające. 😀
I siedziałam tak z nią przyklejoną do mnie w brodziku, z ledwo co umoczoną dupką, na szczęście chociaż w towarzystwie własnej mamy, babci Blanki. Nie widziałyśmy najmniejszych szans, aby Blanka oswoiła się z wodą w basenie, mimo, że co i rusz zawstydzał ją jakiś rozszalały bobas – pływak. Aż w końcu z basenowych wojaży wrócili mój mąż i tata, a my z Blanki babcią mogłyśmy pójść chociaż na wodne masaże. Oddaliłam się, choć z niemałym niepokojem. Nie omieszkałam poinformować mojego męża o ryzyku suchych utopień, czy poślizgnięcia się na śliskiej nawierzchni kafelków poza basenami. Wróciłyśmy po jakiejś godzinie, pewne, że Blanka przeżyła bez nas niemałą traumę. A tu… Rybka się obudziła! Biegała w brodziku z kółkiem na dupce i nawet próbowała zjeżdżać z wodnej zjeżdżalni.
Tak sobie później, w drodze powrotnej do hotelu myślałam… I wymyśliłam, że to wszystko trochę przez mój przesadyzm i manię kontrolowania wszystkiego. Blanka trochę się bała, a ja jako racjonalna mama nie dałam jej rozwinąć skrzydeł. Tak bardzo ją pocieszałam i uspokajałam, że chyba nakręciłam jej lęki. Nie to co mój mąż. On z kolei, trochę Blance stresu współczuł, ale tylko trochę. Głównym jego celem było zrealizowanie wizji o fantastycznej, rodzinnej zabawie. I udało mu się!
Drugi przykład. Już po powrocie do domu. Miałam się właśnie brać za wyciąganie wiosennych ciuchów, jak spadł u nas śnieg. A że byłam zmęczona całodniowymi stękami i jękami Blanki, która załapała ostatnio przedwczesny bunt dwulatka, to mówię do męża „Bierz ją i idź.”. No i poszli. Lepili bałwana śnieżno piaskowego pod naszymi oknami, bo tego śniegu jakoś wiele nie było. Bawili się świetnie, grali w piłkę, mała ciągle podskakiwała ze szczęścia i klaskała w rączki. Serce już wypełniało mi się radością, jak tak na nich patrzyłam. Ale zaraz, zaraz. Patrzę za okno i widzę, że zaczął padać deszcz ze śniegiem. Widzę tą Blankę całą mokrą i już mam przed oczami ten wspomniany katarek… Pukam w szybę, macham łapami, żeby wracali, a oni olali matkę i poszli dalej. Jak po jakiś 20-stu minutach domofon dał mi znać, że już idą, na wstępie miałam opierdzielać te moje większe dziecko, ale spojrzałam na mniejsze. I mi przeszło. Cała czerwona, mokra, ze zziębniętymi rączkami, ale… tak szczęśliwa i tak podekscytowana jakby nie wiem gdzie była i nie wiem co robiła.
Dobrze, że z nimi nie poszłam, bo bym im zepsuła zabawę. No bo przecież ten śnieg to roztapiający się, więc mała, jakby się w kałużach walała… Do tego tyle piachu na ubranku, zaraz trzeba będzie prać… A i przeziębić się może w chwilę, jak taka mokra zmarznie… Tak, jestem czasami zrzędą i wiem, ze i Ty i Ty i Ty też, tak czasami masz…
I nie chodzi mi o to, że ojcowie to są tylko od rozrywek. Wcale nie. Choć, nawet jeśli, to patrzę tak na tych moich dwoje i sobie myślę, że to dobrze. Bo dla dziecka to nie tylko zabawa. To świetny czas spędzony z tatą, to wspomnienia, które pozostaną na zawsze, to też spora dawka kreatywności, śmiałości, pewności siebie, umiejętności walki z lękami.
Ten tata, to jednak potrzebny! Bardzo! Choć nadal uważam, że jako dorosłe dziecko, powinien podlegać sporej kontroli matki dziecka.
A jak tam ojcowie Waszych dzieci?
Ps.: Na zdjęciach piękna Dolina Chochołowska!
Jeśli spodobał się Wam ten tekst, pewnie chętnie przeczytacie też:
A jak się maja Wasi mali kierownicy zamieszania?
Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz tutaj swój ślad, dasz się poznać. Możesz zostawić komentarz, na większość staram się odpowiadać i zaglądać do każdego komentującego, jeśli też mają swoje miejsce w sieci. Super, jeśli polubisz bloga na Facebooku, czy udostępnisz post swoim znajomym. Każdy wyraz uznania jest dla mnie niezwykle istotny!