Nie powiem, żebym zawsze była specjalną fanką angażowania dzieci we wszystkie prace domowe. Mówi się dużo o tym, że jak dziecko pomaga w domu to uczy się obowiązkowości itp. itd.. Aha… A przy tym nabałagani dwa razy tyle co pomoże. No ale wiecie co? Pracuję nad sobą! Bo co jakiś czas robię sobie w myślach sentymentalne podróże do czasów własnego dzieciństwa i rozumiem o wiele więcej.
Sobotnie popołudnie w naszym domu. Na złożenie czeka mała skrzynia z Ikei, która ma służyć za kuchenną graciarnię. Pudło z częściami już stoi w przedpokoju, a Blanka wesoło włazi na nie i złazi, jakby zapatrzyła się na Chodakowską, albo jakaś inną Anię Lewandowską…
– To co, zabierasz ją do pokoju, ja szybko sam złożę? – pyta mąż już lekko poirytowany „gospodarczą” sobotą.
– No dobra, pobawimy się klockami. Albo wiesz co, nawsadzam jej do kojca tych laleczek z farmą co się dawno nie bawiła i ci pomogę. – wpadam na genialny pomysł pozbycia się wszędobylskiej Blanki i załatwienia domowych spraw jak najszybciej.
I już, już byłam z jej dupką nad rzeczonym kojcem, kiedy przed oczami pojawiła mi się sytuacja z mojego dzieciństwa. Miałam może ze 4 lata. W domu była jakaś awaria hydrauliczna. Przyszło dwóch fachowców. Ojciec stał w progu łazienki, gdzie odbywały się prace i zasłaniał mi widoki. Jak ja go z prawej, to on nogami do prawej, jak ja z lewej to on lewą obstawiał jak jakiś ochraniacz na „bramce” przed klubem. 😀 No to ja nie daję za wygraną, pcham się głową między futrynę, a jego nogi, na siłę odpycham go rękoma, przecież muszę zobaczyć, co tam się dzieje…
– Nataluniu, nie pchaj się tutaj, bo dostaniesz klapa. – zawsze tylko straszył, więc pcham się dalej…
– Żebyś ty nie dostał! – odpowiadam, zastanawiając się w tej samej chwili, czy jednak nie przesadziłam.
Wszyscy zaczęli się śmiać, fachowcy, rodzice. A jednak mnie odciągnęli i musiałam bawić się nudnymi zabawkami, jak wkoło tyle się działo.
Wracam do teraźniejszości i mówię do męża, „Dobra, wiesz co, niech z nami poskłada. Ja jej będę pilnowała.”. Litość pojawiła się za sprawą własnego wewnętrznego dziecka, które we mnie drzemie.
I co z tego, że mąż musiał co chwila wędrować góra – dół, od podłogi do wysokiej szafki, po każdą pojedynczą schowaną śrubeczkę, żeby Blanka nie potraktowała żadnej jak cukierka. Co z tego, że ja musiałam ją co chwila odciągać od fascynacji młotkiem… I, że te domowe prace trwały trzy razy tyle, co normalnie. Ale ile było radochy, jak mała rozpracowywała działanie śrubokręta, jak podawała deseczki, albo jak władowała się do złożonej skrzyni i biła nam wszystkim brawo, że prace tak pięknie poszły. Jaki miała błysk w oku, jakie zaangażowanie wyrysowane na buźce. To było wspaniałe popołudnie!
I choć pewnie nadal nie raz odwrócę Blanki uwagę, żeby zrobić coś w domu szybko i w spokoju, to jak będę miała czas i siły, będę jej dawała być tą kierowniczką zamieszania, skoro sprawia jej to tyle radości. Sama w końcu pamiętam, jak lubiłam kiedy mama pozwalała mi odcinać końcówki od fasolki szparagowej i jaka się wtedy czułam ważna. 😀 Dorosły, który przez nieuwagę zapomni tą dziecięcą radość z niby głupot, może wiele przeoczyć… A Blanka chyba lubi tą małą Natalkę, która siedzi gdzieś w jej mamie. 😉
Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz tutaj swój ślad, dasz się poznać. Możesz zostawić komentarz, na większość staram się odpowiadać i zaglądać do każdego komentującego. Super, jeśli polubisz bloga na Facebooku, czy udostępnisz post swoim znajomym. Każdy wyraz uznania jest dla mnie niezwykle istotny!
Jeśli spodobał Ci się ten wpis, pewnie chętnie przeczytasz też: